Jeden dzień w Kazimierzu…( cz.1)
Ogólna, Podróże |
Moich francuskich przyjaciół, prosto z Warszawy zabrałam na mały wypad do Kazimierza. Polecam tym wszystkim, którzy często zastanawiają się: jakie zakątki Polski pokazać gościom. Kazimierz nad Wisłą, zawsze robi fantastyczne wrażenie ! Jego unikalność, architektura i śliczne wąskie uliczki sprawiają niesamowity klimat ! Tego nie da się opisać, tam trzeba być, zobaczyć i poczuć to “na własnej skórze ” ! Cudownie – jeśli do tego wszystkiego – dopisze jeszcze piękna pogoda …no, no ! Nam jak zwykle dopisała i kolor niebieskiego nieba, jeszcze bardziej “podkręcił” urodę tego miasteczka. W pierwszej kolejności doszliśmy do charakterystycznego rynku, na którym mieści się bardzo charakterystyczna i malownicza studnia. Oczywiście zaczerpnęłam trochę wody dla ochłody, bo było bardzo ciepło ! Podobno, kto raz napije się tej wody, zawsze będzie wracał do Kazimierza. W moim przypadku to się sprawdza, bo byłam tu już wiele razy !
Kiedy nacieszyliśmy się pięknym rynkiem, ruszyliśmy w różne zakamarki tego magicznego miasteczka…….Ja oczywiście zaczęłam od przywitania się z najbardziej znanym tu kundelkiem – Kwadratem. Miejscowi bardzo się cieszą słysząc przewodników, którzy turystom opowiadają swoją legendę na temat tego psiaka. Otóż mówią , że jeśli potrą nos Kwadrata, to spełnią się ich marzenia i będą szczęśliwi ! Jak się dobrze przyjrzycie , to zobaczycie bardzo już wytarty nosek ! No cóż….. wiara czyni cuda !! Idąc tym śladem, może komuś Kwadrat przyniósł naprawdę szczęście !! Ja chciałam mu dać buziaka na dzień dobry, ale niestety okazał się egoistą i nawet na mnie nie spojrzał….ha ha !
Po takim spacerze pełnym malowniczych obrazów, Dominik zdecydował, że musimy zrobić sobie małą przerwę na obiad. Dominik -mój francuski kolega, którego poznaliście podczas mojego zimowego wypadu w Alpy na narty – jest maratończykiem. Biegał min. w Nowym Jorku, Rzymie, Paryżu, Budapeszcie i wielu innych miejscach. Piszę o tym teraz, ponieważ ta dziedzina sportu wymaga dość dużej dyscypliny ….nawet w jedzeniu. Więc , gdy przychodzi pora posiłku, czy chcemy, czy nie – dostosowujemy się do Dominika. Ponieważ prawie trzy lata pracowałam w Lublinie, każdą wolną niedzielę spędzałam właśnie w Kazimierzu i miałam tam swoją ulubioną knajpkę, do której oczywiście poszliśmy. Cudownie , zapewniam Was, cudownie jest siedzieć sobie w ogródku na Rynku w Kazimierzu i obserwować toczące się życie. Obiadek był lekki i bardzo smaczny….
Na przeciw nas – mój ulubiony Dom Architekta !
A co działo się po obiedzie i jaka dziwna historia przytrafiła się Dominikowi, napiszę już w następnym poście !
Dodaj komentarz