Kenia……hakuna matata…..
Ogólna, Podróże |
Pewnego zimowego poranka /grudzień/ zadzwoniła do mnie moja siostra Ewa /też 50+/ i oznajmiła , że pod koniec stycznia wybierają się na wakacje do Kenii i czy może miałabym ochotę też dołączyć do ich grupy. Tym razem cena nie była zbyt mała, bo tygodniowy pobyt wynosił ponad 6 tys. złotych, a więc wydatek dosyć spory ! Z drugiej strony chęć zobaczenia takiej prawdziwej Afryki bardzo mnie kusił. Zadzwoniłam do mojej starszej córki Magdy i od razu sprawa stała się jasna ! Jedziemy !!!!!
Wspólnie doszłyśmy do wniosku, że warto zmobilizować wszystkie siły / zwłaszcza finansowe/ i nie odkładać na później tego , co od dawna chodziło nam po głowie. Dlatego też z końcem stycznia ruszyliśmy samolotem z Warszawy do Mombasy w składzie 9-cio osobowym rodzinnym. Podróż trwała 10 godzin /z przerwą na tankowanie w Egipcie/. Komfort samolotu sprawił, że nawet nie byliśmy zbyt zmęczeni, kiedy wylądowaliśmy w Kenii. Różnica temperatur trochę nas osłabiła. W Polsce był dość spory mróz , a tu upalny wieczór. No cóż – jeszcze cieplej nam się zrobiło, gdy wsiedliśmy do kenijskiego autokaru, który miał nas przewieźć do naszego ośrodka. Szkoda, że nikt z nas nie miał pod ręką aparatu, żeby zrobić zdjęcie tego o dziwo, jeszcze jeżdżącego wraku !!! Początek wakacji rozpoczął się w stylu 100% afrykańskim ha ha !!! Dodając do tego widoki za oknem …..chciało się żyć !!!
Początek podróży nie zachwycał, zważywszy na to, że większość z nas przyjechała tu przede wszystkim wypocząć po dosyć intensywnej pracy. Szybko wróciła nam jednak radość życia, kiedy wjechaliśmy do wioski zaprojektowanej typowo dla turystów. Architektura domów przepięknie wkomponowana w tamtejszą przyrodę, cudowne zakamarki i położenie tuż przy brzegu Oceanu Indyjskiego !!!! Bardzo czysto i przyjaźnie. Radość tubylców uśmiechniętych od ucha do ucha /i tak było każdego dnia/ udzieliła nam się natychmiast. Ciągle słyszeliśmy powiedzenie hakuna matata, co w języku suahili oznacz poprostu : nie martw się !
Przez moment pomyślałam że tak powinna wyglądać kraina szczęśliwości !Nawet plaża była rajska – wysypana białym piaskiem, konsystencji mąki ziemniaczanej. Piaseczek tak delikatny i mięciutki, dający nawet podczas spaceru, podobny odgłos jak mąka. I do tego zmieniające się barwy oceanu. Myślę, że kilka zdjęć, które zaraz wkleję zobrazują dokładnie co chcę powiedzieć…..
Do dzisiaj nie wiem, czy było dużo turystów w tym ośrodku, ponieważ wielkość i różnorodność naszej afrykańskiej wioski spowodowała, że nie czuło się tłoku. Jest to bardzo ważne, jeśli ktoś, tak jak my, ucieka od zgiełku, aby naprawdę wypocząć i nakarmić zmysły nowymi wrażeniami.
Pierwszymi istotami , które naprawdę się z nami zaprzyjaźniły były małpy….różne małpy. Było ich tak dużo i wszędzie, że czasami trzeba było zamykać tarasy , bo wchodziły do pokoju i kradły coś do jedzenia. Pewnego razu zamówiłyśmy z siostrą drinki i opalając się postawiłyśmy obok naszych łóżek. Za moment podbiegła do Ewy małpa i wypiła jej całego drinka. Już miała uciec, ale zobaczyła , że pusta szklanka, którą odstawiła w pośpiechu przewróciła się. Małpa wykazała się ogromną kulturą….błyskawicznie wróciła , postawiła szklankę jak należy i dopiero wtedy zwiała !!!
Co za wychowanie…..my miałyśmy ubaw aż do wieczora. Małpy niewątpliwie dodawały uroku miejscu, ale też sprawiały nam dużo radości swoim zachowaniem. Popatrzcie sami ….czyż nie urocze ?
Jedną z ciekawostek jest to, że dostępu przed tubylcami do naszej plaży dzielnie bronił czarnoskóry strażnik. Szybko zrozumieliśmy dlaczego , gdy zaczęliśmy korzystać z plaży poza ośrodkiem. Błyskawicznie – gdy wychodziliśmy zaraz zjawiało się mnóstwo beach boysów, oferujących wszystko czego dusza zapragnie. Władają wieloma językami w podstawowym zakresie, niektórzy nawet mówią po polsku. Najwięcej do czynienia z nimi miał mój szwagier, który nieopatrznie powiedział, że wszystkie kobiety, które mu towarzyszą ( czyli 5 sztuk), są jego żonami. W ich pojęciu mężczyzna, który ma tyle żon musi być bardzo zamożny, a więc dopadali go na każdym kroku. Tak to wyglądało….
Tak osaczyli mojego szwagra, że w końcu dobił z nimi targu odnośnie wyjazdu na safari. Mieliśmy skorzystać z biura podróży, ale doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie pojechać prywatnie, zakładając, ze będzie możliwość zobaczenia tej prawdziwej Afryki ! O 4-tej rano czekaliśmy z duszą na ramieniu, czy w ogóle ktoś po nas przyjedzie…..Przyjechał i nawet bardzo punktualnie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że takie prawdziwe safari powinno trwać co najmniej dwa, trzy dni, ale nasz pobyt był zbyt krótki, a więc wybraliśmy jednodniowe.
Przewodnik okazał się być bardzo miłym i bardzo rozmownym facetem, a więc dużo informacji uzyskaliśmy od niego na temat tutejszego życia. Oczywiście poprosiliśmy go , żeby trochę zboczył z głównej drogi / stan dróg jest tu tragiczny !/ i pokazał nam prawdziwe oblicze tej Afryki.
Zobaczyć tu można dwie Kenie – tę dla turystów, mówiąca po angielsku i nie tylko – z drogimi lodge ami, pięknymi plażami, wspaniałymi oazami luksusu oraz tę poza szlakami białych – bardzo biedną , bez prądu, czasem i wody, za to z dużym odsetkiem zachorowań na malarię. Ludzi mieszkających na klepiskach, bądź w czymś, co trudno nazwać domem. Jednym słowem skrajna nędza ! Zadziwia jednak fakt, że mieszkańcy są ciągle uśmiechnięci i nawet tu często się słyszy hakuna matata. Dwa zupełnie odmienne światy i tak blisko siebie. Aż trudno uwierzyć !!!……..
……po tym wszystkim trudno było się tak od razu otrząsnąć, ale cóż – safari przed nami i refleksje zostawiliśmy sobie na później………………
A wracając do safari to oczywiście muszę przyznać, że było niezwykłą przygodą. Odnosi się niesamowite wrażenie, kiedy poruszając się terenowym autem po bezdrożach afrykańskiej sawanny, można czasami na wyciągnięcie ręki oglądać różne gatunki groźnych zwierząt. Nie mam zbyt dużo zdjęć z tego wypadu, bardziej byłam skupiona na oglądaniu niż na fotografowaniu, ale przyznać muszę, że najbardziej zachwycił mnie widok żyraf na „wolności. Były piękne i dostojne.
W trakcie tego wypadu daliśmy się namówić na trudne zejście w głąb rezerwatu, aby zobaczyć miejscowy wodospad. Była to już pora , kiedy słońce dosyć mocno już przypiekało, a więc zejście w tej temperaturze było bardzo trudne. Jeszcze trudniejsze okazało się wyjście na wzniesienie , z którego zeszliśmy. Wodospad był ładny, ale czy warty takiego poświęcenia…..nie sądzę. Nie polecam osobom, które mają jakiekolwiek problemy ze zdrowiem.
Późną nocą wróciliśmy do swojej spokojnej wioski i do naszego wygodnego pokoju, bardzo zmęczeni i pełni niesamowitych wrażeń ! Nazajutrz wszystko wróciło do normy….czyli odpoczywanie na “maxa” !
Moja siostra ewcia jak zwykle uczyła się pływać…ha ha
Nieźle jej to idzie, bo od wielu lat jest na tym samym etapie czyli utrzymuje stały poziom !!! a reszta…zobaczcie sami…
Gra w piłkę wodną, wesoła dzięki uśmiechowi bramkarza…..
CDN…..
Bardzo ładne zdjęcia 🙂
Bardzo wciągająca lektura z podróży 🙂 czyta się na raz <3