A może by tak na dzień do Lwowa ?…
Ogólna, Podróże |
Jedną z pierwszych mini podróży po 50-ce, był krótki wypad do Lwowa, rodzinnego miasta mojej kochanej mamy Miśki..(tak pieszczotliwie ją nazywałam, a od trzech lat jest już tylko w moim sercu….)
Ponieważ mam mały domek na Roztoczu, w pobliżu granicy ukraińskiej (14 km) – tu rozpoczęliśmy naszą eskapadę. Wybraliśmy się – tzn. ja z córkami i moja przyjaciółka Kristi z synem, który przyjechał z Nowej Zelandii ( tam mieszka na stałe od ponad 20 lat) – autobusem rejsowym Tomaszów Lub.-Lwów. Polecam tą formę, jest bezpieczniej i szybciej na granicy. Autobus odchodzi ok 6 rano, można, jeśli ktoś ma czas ograniczony, wrócić tego samego dnia ok 23 godziny.
Na temat historii Lwowa nie będę pisała , każdy może ją sobie przeczytać , wolę napisać o moich wrażeniach i spostrzeżeniach.
A więc… do Lwowa wybierałam się od 20 lat i jakoś nigdy nie mogłam tam dotrzeć. Może warto było zaczekać, ponieważ w ciągu ostatnich trzech lat został w dużym zakresie odnowiony. To przepiękne miasto, niegdyś było stolicą Galicji, dziś jest centrum kulturalnym regionu i kraju. Wśród ok. 750 tys. mieszkańców, głównie rzecz jasna Ukraińców, jest ok 20-30 tys. Polaków. Miasto przyciąga nie tylko pięknym położeniem, uroczą starówką i niezliczonymi zabytkami, ale też intensywnym życiem nocnym. Knajpki, restauracje i puby konkurują o wolny czas turystów teatrami, muzeami i salami koncertowymi. Tu nie można się nudzić!!!!
Przepiękna architektura urzekła nas od razu. Opera Lwowska bardzo szybko przyciągnęła nas swym blaskiem .Podziwialiśmy również piękne jej wnętrza. Godne uwagi są cerkwie unickie i prawosławne, których jest tu dosyć sporo, kościoły katolickie oraz widoczne gdzieniegdzie resztki polskich napisów – przy odrobinie wyobraźni pozwolą poczuć niezwykły klimat tej małej ojczyzny Ukraińców, Polaków, Żydów, Ormian i innych narodów. Na ulicach i w parkach panuje przyjazna atmosfera, a ludzie są bardzo życzliwi.
Jako ciekawostkę podam, że w letnie soboty we Lwowie odbywa się ogromna ilość ślubów!!!!A więc przed kościołami i cerkwiami ustawiają się kolejki nowożeńców. Jest co podziwiać – my naliczyliśmy ich ok.30!!!!
Oczywiście późnym popołudniem dopadł nas wreszcie ogromny głód. Zaczęliśmy się rozglądać za jakąś restauracją. Trudno coś wybrać jak się nic nie zna. Naszą uwagę przykuł napis na pięknej starej kamienicy w samym centrum: „NAJDROŻSZA RESTAURACJA GALICYJSKA W EUROPIE”. Oczywiście postanowiliśmy sprawdzić o co chodzi….
Kiedy weszliśmy do środka kamienicy, wejście do restauracji zagradzała solidna żelazna brama. Kris zapukała, a właściwie to walnęła pięścią kilka razy i…..wyskoczył żołnierz…nie znam się na mundurach, ale miałam wrażenie, że był z bardzo dawnych czasów. Grubym pewnym głosem zapytał: -znajesz hasło… wolna Ukraina ? Kris trochę przestraszona zapytała:- jakie hasło …co za wolna Ukraina ?
I tym sposobem wypowiedziała Wolna Ukraina …a to właśnie był bilet wstępu. Ucieszyliśmy się, że w końcu możemy zejść na obiad a tu następna przeszkoda. Drugi żołnierz zagrodził nam drogę i wycelował karabin w naszą stronę. Oprócz karabinu miał przed sobą armatę, na której stały dość duże kieliszki z….chyba bimbrem! Dopiero po wypiciu mogliśmy ruszyć na dół do podziemi. Ruszyliśmy….świat wirował nam w głowie przez pół godziny, zanim doszliśmy do siebie i zobaczyliśmy niezwykłe, w stylu militarnym, podziemne wnętrze.
Obiad smakował wyśmienicie,wcale nie było drogo, a wspominać mamy co…………
Jeśli ktoś z mandarynkowego towarzystwa był we Lwowie, ma jakąś historię,zdjęcia….przyślijcie
je do mnie. Jeśli będą ciekawe umieszczę je na swoim blogu. Bo to MY WESOŁE MANDARYNKI TWORZYMY TEGO BLOGA !!!!!
Poniżej jeszcze kilka zdjęć z tego wypadu….
Dodaj komentarz